Żaden miesiąc nie jest równie beznadziejny jak ten, w którym nie mogę otrzeć o Ciebie kawałka swojej skóry. Z braku trzymania za rękę roztapiam się, rozmywam, rozwiewam. Zwłaszcza teraz, kiedy jestem zacierającym się wspomnieniem i nie śpię, myślę o tym, że istnieją takie spojrzenia, które rozbudzają serca.

Potrafisz uwierzyć w to, że można przyłożyć sobie kochającą rękę do czoła i nagle wszędzie spokojnie jest i cicho? Że dotyk nigdy nie kłamie? Że patrzę na Ciebie codziennie, jakby to był mój pierwszy raz? Chyba taki mój los, żeby do Twojej skóry tak uparcie tęsknić. Celowo mnie dotykasz we wszystkich zbiegach okoliczności.

Mieszkasz w moich myślach. W uśmiechu, opuszkach palców i bliźnie po wyrostku. Mieszkasz w moich wielkich słowach, których lękliwie staram się używać, w smutku, powiekach, obojczykach i żebrach. Mieszkasz w moim zaufaniu.

Chciałbym pozostać w tej pozycji, w której nie oddalasz się ode mnie na wyciągnięcie ust. W pozycji, w której dotykiem mówisz mi, że kiedyś zaprosisz mnie do siebie. Gnieciesz moje żebra zgrabnymi udami, oswajasz mnie. Jestem tu i nie śpię. Myślę o tym, że w dotyku mam szansę nauczyć się Ciebie.

Robisz mi zamieszanie. Ułamkiem sekundy, w którym wiem, że myślimy tak samo.